Informacje ministranckie
Artykuły
Kącik Św. Tarsycjusza
Linki do innych stron
Ministranci na wakacjach - Grzybowo 2010
- Szczegóły
- Utworzono: piątek, 03, wrzesień 2010 11:33
- Janusz Drabik
Ledwo zaczęły się wakacje, był dokładnie 27 czerwca, a ministranci z parafii św. Marii Magdaleny w Tychach już wyruszali na swój zasłużony wypoczynek. Po załadowaniu bagaży do autokaru wyruszyliśmy w podróż do Grzybowa. U celu, czyli pod pensjonatem „Anastazja” byliśmy około godziny 10:00.
Po zakwaterowaniu się wyszyliśmy na plażę powitać nasze polskie morze. Było to miejsce bardzo często przez nas nawiedzane i dlatego odkryliśmy wiele rzeczy które można w nim robić m.in. grać w rugby plażowe i wodne, a także w znanego i lubianego przez wszystkich „kartofla” i w plażową piłkę nożną, można się opalać, a przy okazji czytać książkę czy słuchać muzyki, można też udać się na spacer plażą ( do wyboru kierunek w prawo lub w lewo!) i oczywiście wolno także pływać w morzu. Możliwości było naprawdę wiele.
Po przywitaniu z morzem wróciliśmy do ośrodka, by chwilę odpocząć, wytypować wyniki najbliższych meczy mistrzostw świata (co stało się potem naszym rytuałem pośniadaniowym), a następnie udać się na stołówkę zjeść obiad. Szyld nad wejściem głosił, że dostaniemy tu „domowe obiady” i już pierwszego dnia przekonaliśmy się, że tak jest. Jedliśmy tutaj codziennie śniadanie, obiad i kolację przygotowywane dla nas zawsze o tej samej porze tj. odpowiednio 9:00, 14:00 i 19:00. Po powrocie z obiadu mieliśmy kilkanaście minut na to, by odpocząć, a później wyruszyliśmy na plażę.
Kolejnym punktem dnia pierwszego była szkoła śpiewu (odbywała się zawsze przed mszą) i msza święta odprawiona w naszym pensjonacie, a dokładniej w jednym z pokoi. Mszę odprawialiśmy codziennie zmieniając po kolei każdy pokój uczestników wyjazdu w kościół i tworząc w nim Kościół. Potem udaliśmy się na kolację, która okazała się równie wspaniałą jak obiad. Po zjedzonej kolacji wróciliśmy do pensjonatu, gdzie mogliśmy zobaczyć mecz Mistrzostw Świata w Piłce Nożnej pomiędzy Brazylią i Chile, dlatego też każdy spieszył się by wcześniej wziąć kąpiel. Gdy skończył się mecz kadra udała się do pokoju cowieczornych spotkań, a pozostali uczestnicy poszli spać lub oglądali jeszcze telewizję. Po zakończeniu spotkania kadry w całym budynku zapadła kompletna cisza.
Można powiedzieć, że każdy następny dzień był podobny do tego pierwszego: rano wybieraliśmy się na plażę lub boisko, gdzie graliśmy w piłkę nożną, koszykówkę czy siatkówkę (kadra zazwyczaj zadowalała się grą w Biznes po europejsku), po powrocie do ośrodka mieliśmy około dwóch godzin na gry, oglądanie telewizji albo wyjście na miasto. Po południu znów był wybór plaża, boisko lub mecz piłkarski w TV (oczywiście jeśli był).
Po kolacji chłopcy po raz kolejny stawali przed wyborem, tym razem pozostania w ośrodku lub spaceru plażą. Oczywiście tak jak wspominałem każdego dnia odbywała się msz święta, a to się odbywała kiedy zależało od chłopaków.
Jedynymi wyjątkowymi dniami w czasie wyjazdy był piątek i niedziela. Piątek był dniem szczególnym ponieważ opuszczaliśmy Grzybowo na rzecz Kołobrzegu. Zaraz po śniadaniu ruszyliśmy „starą i zabytkową” ciuchcią do miasta jak się okazało byłych garnizonów wojskowych. Dlaczego byłych garnizonów? Ponieważ według tego co mówił przewodnik chyba połowa budynków w Kołobrzegu była kiedyś garnizonem wojskowym! Tak czy inaczej przewodnik wiele nam powiedział o mieście i jego. Podróż ciuchcią zakończyliśmy na jednym z przystanków autobusowych i dalej poszliśmy pieszo zwiedzając m.in. Aleję Zakochanych, Bazylikę Konkatedralną Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny w Kołobrzegu, a także Latarnię Morską Kołobrzeg. Oczywiście nie mogliśmy odpuścić sobie także krótkiego rejsu statkiem. Zwiedzanie zakończyliśmy pod ratuszem, gdzie dostaliśmy nieco czasu wolnego. Godzinę później byliśmy znów pod ratuszem i przeszliśmy na przystanek autobusowy skąd odebrała nas nasza wspaniała ciuchcia i zawiozła wprost pod pensjonat „Anastazja”. Po obiedzie dzień potoczył się już jak każdy inny.
O tym, że niedziela będzie wyjątkowa było wiadomo już przed wyjazdem, co chyba nikogo nie dziwi. Po śniadaniu Andrzej Biolik zorganizował dla wszystkich turniej bilardowy, który jednak dokończony został dopiero po mszy świętej, na którą poszliśmy w tym dniu do kościoła. Ksiądz Piotr dołączył się do odprawiania jej, a ja wraz z Damianem Ziemiakiem i Michałem Rakowskim wspomogłem w służbie jednego z tamtejszych ministrantów. Po mszy wróciliśmy do ośrodka, by dokończyć turniej bilardowy. Potem przyszedł czas na długo wyczekiwany niedzielny obiad, na który zaserwowano nam długo wyczekiwane przez uczestników frytki. Po obiedzie podzieliliśmy się na dwie grupy jedna poszła na festyn, a druga na plażę. Następnie przyszedł czas kolacji, a później udaliśmy się na boisko, by zagrać jedyny w swoim rodzaju mecz uczestników z kadrą wzmocnioną przez Krzysztofa Seweryna, Michała Rakowskiego i Pawła Zadybernego. Ostatecznie wygrali uczestnicy wynikiem, jeśli się nie mylę, 9 : 4. Po męczącym dniu pozostawało nam już tylko wrócić do ośrodka, wykąpać się i spokojnie zasnąć rzecz jasna nie zapominając o spotkaniu kadry.
Wyjątkowym dniem była także środa, ponieważ był to dzień naszego wyjazdu z Grzybowa. Zaczęliśmy od śniadania i podziękowania właścicielce stołówki za wspaniałe posiłki serwowane nam co dnia. Po śniadaniu wszystkie bagaże zapakowaliśmy do autokaru sobie zostawiając jedynie te podręczne. Jeszcze tylko podziękowanie dla gospodyni miejsca w którym mieszkaliśmy i już ruszaliśmy w kierunku plaży, w kierunku Kołobrzegu. Na miejscu, czyli na rynku głównym w Kołobrzegu, dostaliśmy nieco wolnego czasu, więc wszyscy rozleźli się na wszystkie możliwe strony świata. Kadra w ruszyła w poszukiwaniu molo i poczty. Znalazła jedno i drugie. Na poczcie zostaliśmy potraktowani niezbyt miło. Sytuacja wyglądała tak, że ja i kleryk Artur oglądaliśmy pocztówki, a ksiądz z resztą oglądał coś przy kasie, kiedy nagle usłyszeli oni głośno i wyraźnie „Proszę się przesunąć! Musze zobaczyć czy mi tamci nie kradną pocztówek!” Tak, wtedy postanowiliśmy opuścić Pocztę Główną w Kołobrzegu. Zostaliśmy, tzn. ja i Artur, wzięci za pospolitych złodziei! Opuściliśmy pocztę i ruszyliśmy na miejsce zbiórki.
Na rynku mieliśmy posiłek złożony z bułki i kilku kabanosów, a potem ruszyliśmy na molo. Nie każdy jak się okazało chciał na nie wejść, więc podzieliliśmy się na grupy. Jedni poszli na molo, a inni przez godzinę kręcili się po otaczających nas zewsząd straganach. Po godzinnym pobycie na molo lub kręceniu się tu i tam wśród okrzyków sprzedawców ruszyliśmy w długa drogę do sławnego amfiteatru kołobrzeskiego. Niestety po mozolnej i męczącej drodze pocałowaliśmy klamkę i z rozżalonymi sercami ruszyliśmy na dworzec, skąd odebrał nas autokar i ruszyliśmy w trasę do Tychów.
Podróż mijała spokojnie godzina za godziną i w domu byliśmy kilka minut po piątej rano. Wcześniej, kiedy byliśmy już na terenie Tychów podziękowaliśmy naszemu wspaniałemu księdzu opiekunowi Piotrowi Kędziorowi za ten wspaniały wyjazd. Wręczyliśmy mu na pamiątkę obraz z widokiem na morze. Na miejscu podziękowaliśmy także panu kierowcy za bezpieczną podróż.
Janusz Drabik