Rzym - 2011

Tradycją stały się coroczne wyjazdy ministrantów z Księdzem Opiekunem na wakacje. Poprzednio spędziliśmy go nad naszym polskim morzem w Grzybowie. Teraz wyjechaliśmy wraz ze wspólnotą z Mąkołowca, a naszym celem były Włochy.

Był to zupełnie inny rodzaj wypoczynku. Nad morzem dni płynęły leniwie: kąpiele w morzu, gra w piłkę (którą ministranci uwielbiają), spokojne spacery po plaży, piękne zachody słońca i tak każdego dnia. Ma to swój urok, ale można popaść w rutynę. We Włoszech monotonia nam nie groziła. Każdego dnia odwiedzaliśmy inne miejsca.

 

Po całonocnym przejeździe przez Czechy i Austrię dotarliśmy do Padwy. Tam po raz pierwszy zasmakowaliśmy włoskiego klimatu. Mimo że było jeszcze rano, słońce grzało niemiłosiernie. Musieliśmy się przyzwyczaić, gdyż w takich temperaturach mieliśmy spędzić najbliższy tydzień. Nasi księża opiekunowie (ks. Dariusz Gadomski i ks. Piotr Kędzior) zapewnili nam możliwość codziennego spotkania się z Chrystusem w Eucharystii. Była ona najważniejszym elementem dnia. Oprócz tego nasz wypoczynek polegał głownie na zwiedzaniu. Podczas wyjazdu zobaczyliśmy wszystkie bazyliki większe (warto dodać, że jest ich aż 4), a także wiele innych pięknych kościołów, a wszystkie z profesjonalnym komentarzem pani Heleny (naszej przewodnik). Większość świątyń, które nawiedziliśmy, oszałamiała monumentalnością, bogactwem zdobień i powagą znaczenia (przecież nie codziennie stoi się przed grobem św. Pawła  czy bł. Jana Pawła II). Mimo że wszystkie były piękne, to każdy zupełnie inny: w jednym piękne freski, w innym wspaniała gra świateł. Niezwykle urokliwy okazał się kościół Il Gesù w Rzymie, uderzający bogactwem barokowych zdobień, że nie wiadomo było na czym oko zawiesić. Znajdowała się tam także bardzo poruszająca kaplica Krzyża Świętego. Niesamowite było też uczucie obecności na placu św. Piotra w Watykanie, który dotychczas widzieliśmy jedynie w telewizji.

 

Nie wiem, czy często zdarza się taka historia na Schodach Hiszpańskich w Rzymie, ale my byliśmy jej świadkami. Oto nagle przed naszym kolegą pojawiła się piękna dziewczyna i ze słowami „This is for you” podarowała mu różę, a następnie pobiegła do swoich koleżanek. Należało być przygotowanym na taką niespodziankę. Nasz kolega ministrant niestety nie był i gdy mu się to zdarzyło, był niesamowicie zszokowany. Nie poznał wprawdzie nawet imienia dziewczyny, ale wszyscy patrzyli na niego z zazdrością.

Widzieliśmy wszystkie charakterystyczne zabytki Rzymu, takie jak Koloseum, Cyrk Wielki, Forum Romanum, Plac Navona. Spróbowaliśmy także włoskich przysmaków: lodów, pizzy i kawy.

Po dwudniowym pobycie w Wiecznym Mieście przejechaliśmy naszym autobusem do Asyżu, gdzie nawiedziliśmy Porcjunkulę (kaplicę pod wezwaniem Matki Bożej Anielskiej). Ogromne wrażenie wywarł na nas sam fakt, że ten kościół został wybudowany ponad 700 lat temu przez samego św. Franciszka.

Po zwiedzeniu pięknego Asyżu wyjechaliśmy do Rimini. Tam mogliśmy wykąpać się w Morzu Adriatyckim i przespacerować się po plaży. Hotel na wybrzeżu stał się naszą „bazą wypadową” do Mirabilandii – największego włoskiego parku rozrywki.

 

I to właśnie tam diametralnie zmienił się nasz wypoczynek ze zwiedzania na rozrywkę i szaleństwa w wesołym miasteczku. Przez dwa dni ministranci skorzystali chyba z każdej atrakcji, a było ich naprawdę mnóstwo. Należy także wspomnieć, że nasi księża, po długich namowach starszych ministrantów odważyli się pojechać najszybszą kolejką górską w Europie. „To była najbardziej szalona rzecz, jaką w życiu zrobiłem” skomentował ksiądz Piotr. Strach w ich oczach tuż przed jazdą był bezcenny.

Po przeżyciach z Mirabilandii, w ostatnim dniu,  pojechaliśmy do Wenecji. Tam po raz ostatni mogliśmy się zachwycić pięknem bazyliki, tym razem św. Marka. Pani przewodnik dała nam później chwilę wolnego i mogliśmy pochodzić wąskimi uliczkami Wenecji, podziwiając architekturę i kupując pamiątki.

I tak dobiegł końca nasz pobyt. Pozostało nam jedynie pożegnać się z gorącą Italią i powrócić do domu. Wyjazd należy zaliczyć do bardzo udanych. Obyło się bez przykrych incydentów, a wszyscy wrócili bardzo zadowoleni. Opiekunowie spisali się świetnie (zarówno księża, jak i animatorzy). Niektórzy wprawdzie narzekali, że ich „nogi bolą”, ale choćby nie wiem jak dokładnie szukać, nie znajdzie się ministranta, który szczerze by powiedział, że mu się nie podobało.

 Zapraszamy do galerii