„Ministráns je výborný” czyli madziarsko-słowacka wyprawa

 „Jeszcze tylko lanie i już wakacje” - pomyślał Jasiu niosąc do domu świadectwo za skończony rok szkolny. Na szczęście to tylko bohater znanej anegdoty, bo żadnemu z naszych ministrantów nie groziło takie rozpoczęcie wakacji. A lato zapowiadało się obfite w wydarzenia.

Już na samym początku wyprawa sporego kalibru czyli wspólny wyjazd ministrantów z parafii św. Marii Magdaleny i św. Ojca Pio. W tym samym składzie byliśmy w zeszłym roku we Włoszech więc chłopcy nie musieli tracić czasu na integrację i od początku tworzyli dobrą atmosferę do wakacyjnego wypoczynku. Celem tegorocznej wyprawy były: Słowacja oraz kraj naszych „bratanków” czyli Węgry. Niewielu z naszych ministrantów pamięta nasz poprzedni pobyt na Węgrzech w 2004r kiedy to ulewa podtapiała namioty i musieliśmy skrócić pobyt. Tym razem pogoda była łaskawsza (o ile w ogóle można tak nazwać temperaturę w okolicach 40°C).

 

Podróżowanie rozpoczęliśmy niedzielną Mszą Św. w naszym kościele. Po niej zapakowaliśmy do autokaru bagaże oraz duże ilości jakże zbawiennej później wody mineralnej. Później już tylko „cmok, cmok” mamie i tacie i jedziemy. Krótki przystanek „na kanapkę” w Korbielowie i zaraz znaleźliśmy się po słowackiej stronie Beskidów.  Stamtąd pięknie widać szczyty Pilska i Babiej Góry. Jeszcze lepszy widok na Diablak mieliśmy z pokładu statku wycieczkowego, którym pływaliśmy po Jeziorze Orawskim. Tutaj i w pobliskim Namestovie uświadomiliśmy sobie, że z upałem musimy się jakoś zaprzyjaźnić bo on chce być z nami do końca wyjazdu. Po południu dotarliśmy do Demianowskiej Doliny gdzie „założyliśmy” nasz pierwszy punkt wypadowy. Po rozlokowaniu i odświeżeniu poszliśmy na kolację do pobliskiej restauracji a po niej większość zasiadła przed telewizorami by obejrzeć finał EURO 2012.

 

Drugi dzień rozpoczęliśmy Mszą w kościele p.w. św. Mikołaja w Liptovskim Mikulaszu a następnie udaliśmy się do parku wodnego „Tatralandia”. Duża ilość basenów, zjeżdżalni i innych atrakcji pozostawiła wiele wrażeń, a niektórzy zachowali „pamiątki” w postaci otartych łokci, kolan czy też pleców. Po kolacji poszukaliśmy boiska żeby trochę pobiegać za piłką. Grający, w ferworze walki, nie czuli kąsających (i to konkretnie) meszek. Ale gdy nagle, nad całą łąką, pojawiła się chmara dziwnych, głośno bzyczących owadów wszyscy rzucili się do ewakuacji z „pola rażenia”. Przy okazji zapominając o piłce...

Kolejny dzień to wyprawa do Levocy, bardzo starego miasteczka, z murami obronnymi i zabytkowymi kościołami. Przed ratuszem mogliśmy zobaczyć klatkę, w której dawniej zamykano, wystawiając na widok publiczny, różnych miejscowych rzezimieszków. Nad miasteczkiem góruje Marianska Hora (491m n.p.m.), jedno z najstarszych i najważniejszym miejsc pielgrzymkowych na Słowacji. Do sanktuarium wiedzie pod górę tzw. droga pątnicza, po której również i my wdrapaliśmy się „pokutując” w upale za swoje wszelakie przewinienia. Z góry roztacza się przepiękny krajobraz, który zapewne miał także przed oczami papież Jan Paweł II kiedy był w tym miejscu w 1995r. Z Levocy pojechaliśmy w stronę Spiskiego Hradu gdzie podziwialiśmy ruiny potężnego zamczyska a po drodze zatrzymaliśmy się przy niewielkim ale ciekawym gejzerze. W drodze powrotnej mogliśmy po raz kolejny podziwiać słowacką stronę dobrze znanych nam Tatr z ich narodowym szczytem – Krywań.


Środę rozpoczęliśmy szybkim pakowaniem bagażów a po śniadaniu udaliśmy się do Demianowskiej Jaskini Wolności. Mogliśmy tam zobaczyć piękne formy naciekowe tworzone przez wodę w ciągu setek lat. Zaraz potem opuściliśmy Demianowską Dolinę i udaliśmy się na południe Słowacji. Po drodze zatrzymaliśmy się w Starych Horach. W miejscowym kościele uczestniczyliśmy we mszy św. a po niej udaliśmy się na pobliskie wzgórze do tzw. Studnički, gdzie wytrysnęło kiedyś źródełko. Miejsce to poświęcono Matce Bożej w podzięce za wiele uzdrowień za sprawą cudownej wody. Z okien autokaru oglądaliśmy Bańską Bystrzycę, gdyż rzęsisty deszcz (drobny wyjątek od upalnej reguły) nie zachęcał do zwiedzania miasta. Po południu dotarliśmy do Štúrova, które było naszym drugim miejscem noclegowym. Po zajęciu pokoi, zwanych przez niektórych apartamentami czy też kampingami, poszliśmy obejrzeć to przygraniczne miasteczko. Zobaczyliśmy krajobraz odmienny od gór i świerkowych lasów w Demianowskiej Dolinie. Wypalona trawa, brzoskwiniowe drzewka oraz pięknie wijący się Dunaj, nad którym góruje bazylika Najświętszej Maryi Panny w Esztergom.

 

To położone już po węgierskiej stronie miejsce było naszym celem kolejnego dnia. W bocznej kaplicy bazyliki wzięliśmy udział w mszy św. a potem wspięliśmy się po niezliczonej ilości krętych schodów na najwyższy możliwy poziom kopuły. Widok stamtąd jest przepiękny co wielu z nas uwieczniło na zdjęciach. Po obiedzie po raz pierwszy odwiedziliśmy kompleks basenowy Vadas. Wieczorem aż do zmroku większość z nas biegała po boisku a niektórzy korzystali z miejscowego internetu i zdawali relację „na żywo” na swoich facebook’owych profilach.

 

W piątek udaliśmy się do stolicy Węgier. Buda i Peszt przywitały nas upalnie, na ulicznych termometrach cały czas z przodu widniała cyfra 4. Zaczęliśmy od zwiedzenia katedry św. Stefana. Uczestniczyliśmy w Mszy w kaplicy gdzie znajduje się relikwiarz z dłonią świętego. Potem pojechaliśmy przez Most Łańcuchowy na Wzgórze Zamkowe gdzie  podziwialiśmy panoramę Dunaju i Pesztu z Baszty Rybackiej. Następnie przeszliśmy pod Zamek Królewski gdzie akurat odbywała się zmiana warty. Potem udaliśmy się na Wzgórze Gellerta pod Pomnik Wolności na kolejną serię zdjęć panoramy miasta oraz zakup drobnych pamiątek z węgierskiej stolicy. Znużeni całodzienną spiekotą udaliśmy się do Pałacu Cudów, w którym mogliśmy nieco odetchnąć a przy okazji „dotknąć’ różnych zjawisk fizycznych na wielu specjalnie przygotowanych przyrządach i stanowiskach. Kiedy ok. godz. 18, po sporym czasie dobrej zabawy, opuszczaliśmy Budapeszt, na termometrze ujrzeliśmy 39°C. Uff... Dobrze, że autokar był klimatyzowany.

 

Sobota upłynęła leniwie. Prawie cały dzień spędziliśmy na terenie kąpieliska. Jedni preferowali zjeżdżalnie, inni trenowali skoki do wody, kolejni wypatrywali „przypływu” w basenie ze sztuczną falą, kilku pograło w siatkówkę a niektórzy po prostu czekali aż słońce przebije się przez filtr, którym nasmarowali swoje „blade twarze”. Wieczorem poszliśmy do parafialnego kościoła na Mszę w języku słowackim. Wracając z niej zajrzeliśmy do znanej nam już lodziarni „U Turka”, gdzie właściciel żonglując gałkami prawie pod sufitem, budował z nich potem różne wielopiętrowe konstrukcje. Po kolacji rozstrzygnęliśmy tradycyjny już konkurs na wiedzę i spostrzegawczość ściśle związany z naszym wyjazdem a następnie po raz ostatni poszliśmy nad Dunaj. Bazylika w Esztergom pięknie oświetlona stanowiła dobre tło do nocnych zdjęć.

 

Niedzielne kazanie wygłoszone w sturowskim kościele było okazją do podsumowania całego wyjazdu. W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się jeszcze na obiad w Trenczynie, przy okazji podziwiając nietypowy, bo bardzo długi rynek, z ciekawą fontanną oraz okazały zamek górujący nad miastem i rzadko już spotykany dom kata. Później już tylko mijające kilometry autostrad i w końcu spotkanie na tyskim rynku ze stęsknionymi najbliższymi. No i jeszcze tradycyjne pytanie: „a dokąd w przyszłym roku?”

autor:
an. Krzysztof Seweryn

 

Zapraszamy do galerii